"Żeby pomóc sobie i innym". Rozmowa z Anią Zawadą o kobiecości i biustonoszach
Ania, podobnie jak Kasia, założyła własny biznes z poczucia misji. Doświadczyła na własnej skórze, jak dobrze dobrany biustonosz potrafi zmienić życie. Okazuje się, że bielizna i biżuteria mają wiele wspólnego. To pozornie drobne przyjemności, które przynoszą długofalowe efekty. Jak dawniej gorseciarki, dzisiaj brafitterki dbają o naszą postawę, pewność siebie i wygodę. I w przeciwieństwie do wielkich sieciówek, oferują różne rozmiary na wszystkie możliwe kształty. Wszystko po to, żeby kobiety czuły się lepiej i mogły więcej!
Miałyśmy rozmawiać o kobiecym biznesie, ale wyszło na to, że temat bielizny jest doskonałym pretekstem do rozważań o kobiecości. O jej celebrowaniu, o dorastaniu do niej, ale też niestety o ukrywaniu jej przed światem...
Jak do tego doszło, że otworzyłaś własny butik z bielizną?
Mam znajomych, którzy są dystrybutorami kilku marek. Biustonosze, które u nich zobaczyłam, mnie ujęły. Ta znajoma dobrała mi 12 lat temu biustonosz Gossarda i byłam nagle taka zachwycona swoim biustem! A jak wszystko na mnie ładnie leżało!
I co, i to tyle? Założyłaś dobry stanik, a potem zaraz – butik?
Nie, pracowałam jeszcze w korporacji, ale nie przynosiło mi to już satysfakcji. To jest dobre dla młodych ludzi, daje podstawy potem do prowadzenia biznesu, ale po jakimś czasie to przestało być dla mnie miejsce. Miałam dosyć. Znajomi mnie zainspirowali do zajęcia się bielizną, podrzucili pomysł, chcieli wesprzeć przy szkoleniach z brafittingu. Otworzyć sklep to jedno, ale trzeba mieć też wiedzę na temat bielizny. Potem musiałam znaleźć lokal, zaprojektować meble. To trwało wiele miesięcy.
Lokal znalazłaś trochę na uboczu, z dala od warszawskich ulic handlowych...
No, wszyscy się dziwili, że w takim miejscu. Ale ja kocham Stary Mokotów, mieszkam tutaj. Wrosłam tu przez 20 lat. Ten lokal mi się spodobał, bo zobaczyłam w nim potencjał. Ważna była przestrzeń na przymierzalnie – w takim miejscu one muszą być schowane, z drzwiami. Przecież tutaj panie się rozbierają do naga, to ważne, żeby czuły się bezpiecznie.
To podobnie jak u Kate! Liczy się spotkanie pomiędzy kobietami, dodawanie kobietom siły i pewności siebie, a nie słupki sprzedaży.
Tak. Zdarza się, że przychodzą panie, dla których po prostu nic nie mam. Najczęściej starsze panie. Zawsze nosiły Triumpha, cenią sobie wygodę. No to ja je kieruję do najbliższego Triumpha, bo boję się, że zrobię jej większą krzywdę, jak jej dobiorę coś, co czego nie jest przyzwyczajona. W ogóle po wizycie u Kasi zauważyłam u siebie zmianę. Kiedyś traktowałam biżuterię tak, że wrzucałam ją do pudełka i po jakimś czasie zapominałam. A teraz mam dużą, ładną szkatułkę, w niej specjalne przegródki. Wiem, co mam i to szanuję. Podchodzę do biżuterii z inną świadomością. Tak samo z bielizną – mam specjalną szufladę na biustonosze.
U nas jest dużo marek tworzonych przez kobiety, z zacięciem feministycznym. Tutaj podobnie?
Jedną z moich ulubionych marek jest Marlies Dekkers z Holandii. Każda kolekcja jest inspirowana jakąś historyczną, feministyczną postacią. Ostatnia irlandzką piratką Anne Bonny, wcześniej była Frida Kahlo, Amelia Earhart. Ta marka została stworzona ponad 25 lat temu przez piękną, rudą kobietę, feministkę. I ona występuje na swoich pokazach, w kampaniach, a ma prawie 60 lat. Na zdjęciach do katalogu są też stałe klientki.
Super! Czy to się też wiąże z etycznymi procesami produkcji?
Te marki, z którymi ja współpracuję, istnieją po kilkadziesiąt lat i mają długoletnie tradycje. Na przykład Gossard powstał w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy krawiec zakochał się w aktorce i uszył dla niej gorset. Często też wprowadzają linie eko, na przykład kostiumy kąpielowe z pozyskiwanych materiałów. Wiem, że nie jest to bielizna produkowana w jakichś fabrykach, gdzie się ludzi wykorzystuje. Empreinte często wrzuca filmiki, jak krawcowe, prawdziwe specjalistki, szyją koronki w małym zakładzie.
A masz polskie marki?
Mam jedną, Avocado. W ich sesjach zdjęciowych też są normalne modelki, niewyretuszowane. Jest brzuszek, jakaś fałdka. Tworzą biustonosze od miseczki D wzwyż, bardzo mocne konstrukcyjnie. W ogóle mamy w Polsce fajnych producentów. Też dlatego, że polskie projektantki po prostu mają duże biusty i wiedzą, co jest dużemu biustowi potrzebne. Wiedza, czego same potrzebują.
Czy jest trochę tak, że przy większych biustach jest większa różnorodność potrzeb?
Tak, bo każda z pań ma swój ulubiony kształt. Jedne wolą spiczaste biustonosze, inne bardziej okrągłe. Jedne chcą, żeby zbierało i unosiło, a inne wybierają minimizery, czyli modele, które optycznie zmniejszają biust. Tak jakby rozpłaszczają i chowają pod pachą.
A zauważyłaś jakieś tendencje? Polki są częściej dumne ze swoich biustów, czy próbują je ukrywać?
Generalnie my, Polki, mamy problem z samoakceptacją. Jesteśmy w Warszawie, tutaj jest większa otwartość, ale wiem od koleżanek z mniejszych miast, że tam się nie sprzedają jakieś szczególnie awangardowe projekty. No i zależy to też od środowiska pracy. Mamy dużo przypadków, że panie pracujące z mężczyznami najczęściej chcą taką praktycznie nakładkę na biust, żeby był optycznie jak najmniejszy. Z kolei panie pracujące np. w banku czy lekarki chcą nosić tylko cieliste biustonosze, żeby były niewidoczne pod białą bluzką.
Szkoda, że kobiety tak skrzętnie chowają naturalny element swojego ciała, tylko dlatego, że mężczyźni go seksualizują...
No niestety, mocno to jest zakorzenione w świadomości Polek. Piękne kobiety, którym tylko pozazdrościć figury, robią co mogą, żeby ukryć biust, a nawet zapomnieć, że go mają. Na szczęście to się powoli zmienia. Mamy instagram, social media, gdzie kobiety pokazują się w kostiumach kąpielowych na plaży, cieszą się i chwalą swoją kobiecością. Chociaż wiem, że to może u innych z kolei powodować kompleksy. Trudny to jest temat.
Czy dobrze dobrana bielizna może pomóc z pewnością siebie?
Tak! Biustonosz to bardzo istotny element garderoby, a może nawet najważniejszy. Zupełnie inaczej wszystko leży, kiedy jest dobrze dobrany. To podstawa, reszta jest drugorzędna. Zadziwiające to jest, że kobiety nie wierzą w siebie. W to, że są wspaniałe, piękne i powinny się cieszyć kobiecością. Niektóre przychodzą z mężczyznami i chcą, żeby to oni im wybierali bieliznę. A przecież to ona to będzie nosić, ona musi się dobrze czuć!
No co ty! Skąd osoba bez biustu ma wiedzieć, w jakim staniku mi będzie dobrze?
Dokładnie! Co ciekawe, w większości polskich marek przedstawicielami są panowie. Tego też kompletnie nie rozumiem.
Jakie masz sposoby, żeby kobieta, która przychodzi po raz pierwszy, czuła się komfortowo?
Trzeba stworzyć atmosferę intymności. W przymierzalni mamy przemyślane, ciepłe światło, lustra, w których każdy dobrze wygląda. Ja zawsze pytam, czy mogę zostać, czy też pani by wolała, żebym wyszła. No i w zasadzie już od wejścia, podczas wstępnej rozmowy, wyczuwam – czy pani jest pierwszy raz, jakie ma podejście, czy to będzie krępujące. Staramy się wyczuwać panie, żeby nie przekraczać ich granic. Żeby ta wizyta była przyjemnością, a nie stresem. Z każdą panią się pracuje inaczej. Dla jednych żaden problem, a inne w ogóle nie pozwalają wejść, dopiero jak już założą biustonosz. Inaczej się też pracuje z nastolatkami, które są bardzo delikatne i bardzo wymagające, bo dla nich to duży stres. Zwykle więcej czasu potrzebują, część z nich nie akceptuje swojego ciała, rosnącego biustu.
No tak, szczególnie, że jaki nie urośnie, to źle. Jak mały, źle, jak duży – też niedobrze...
Właśnie! Sama mam córkę 14-letnią, znam psychikę nastolatek. Akurat ona ma mały biust, ale przychodzą też dziewczyny, dopiero dojrzewające, z bardzo dużymi piersiami. I to jest wyzwanie! Znaleźć coś zachowawczego, bez koronek, żeby przypadkiem nie powiększało. Ale też, żeby chroniło, podtrzymywało. Jak wybieramy ofertę, to zawsze też pod kątem nastolatek. Zwłaszcza te najmłodsze, one są bardzo delikatne.
Wiem, że badania wskazują na fatalną sytuację, jeśli chodzi o samoocenę polskich dziewczyn. Myślisz, że dzięki twojej misji i dzięki przychodzeniu tutaj, twoja córka jest przed tym trochę chroniona?
Myślę, że tak, że to jej pomaga się otworzyć na różnorodność. Róża często tu przychodzi, w wakacje mi pomaga i pewnie będzie to dalej robić. Jak przychodzę do domu, to też jej opowiadam. Ale ona jest tancerką, to jest inna świadomość ciała.
Skąd czerpiesz siłę w gorsze dni?
Ja bardzo lubię ten mój sklep. Nawet jak mam gorszy dzień, to kiedy przychodzę tutaj – wchodzę w inny świat.
Naprawdę? Twoją receptą na zły dzień jest pójść do pracy?
Znaczy, wiesz, idę na basen albo na spacer z psem, albo ćwiczę jogę, ale potem przychodzę tutaj, włączam dobry jazz, piję kawę, planuję sobie dzień... Trzeba po prostu iść do przodu i myśleć, co zrobić, żeby pomóc sobie i innym.
Z Anią Zawadą rozmawiała Natalia Aleksandra Komarow. Pisarka, artystka i miłośniczka wszystkich rzeczy pięknych. Nosi biżuterię z mocnymi motywami – czaszki, gwoździe, krzyże. Największe marzenie? Żeby świat stał się lepszym miejscem.