Co symbolizuje ważka? Jaka będzie przyszłość? Rozmowa z projektantką Anją Dige z Kopenhagi
Co najbardziej kochasz w Danii?
Oprócz tego, że tu się urodziłam? Jest taka jedna rzecz, której nie doświadczyłam nigdzie indziej na świecie. Nasz wysoki poziom zaufania do siebie nawzajem. W ogóle wysokie zaufanie społeczne. Duńczycy ufają nie tylko sobie nawzajem, ale też rządowi, monarchii, szpitalom, policji... Ufamy naszym pracownikom i naszym szefom. Zawsze zakładamy z góry, że druga osoba jest szczera i można na niej polegać. I to zaufanie jest ważne, kiedy chce się prowadzić firmę. Ale też wpływa ogólnie na jakość życia. Sama czuję, że dzięki temu jestem szczęśliwsza i mam większą satysfakcję z życia. Bo dzięki temu zaufaniu nie musimy wiecznie się obawiać. Przekazujemy je sobie z pokolenia na pokolenie, uczymy się go od rodziców i nauczycieli.
A w Kopenhadze?
Mamy wyjątkowo dużo rowerów! W Kopenhadze wszyscy poruszają się na rowerach.
Jak wygląda kopenhaska branża mody?
Jeśli chodzi o modę, to jest naprawdę fajnie, bo nikt nikogo nie ocenia. Możesz nosić to, co ci się podoba. Płaskie czy wysokie obcasy, różowy sweterek na mężczyźnie... To nie ma znaczenia. Branża mody jest tutaj ogromna, ale jesteśmy jedną, wielką rodziną i chętnie nawiązujemy współprace. Uwielbiamy spotykać się na fashion weekach czy targach. Otacza mnie mnóstwo inspiracji.
Jak postrzegasz przedstawicielki tej branży?
Współczesna kobieta w Danii jest wykształcona, nastawiona na karierę, niezależna. Wierzy w równość wszystkich ludzi, niezależnie od rasy, płci czy orientacji seksualnej. A jeśli chodzi konkretnie o modę, Dunka jest minimalistką. Preferuje biele, szarości, beże... No i czarny, czarny to prawdopodobnie jej ulubiony kolor, zwłaszcza na płaszczach lub spodniach. Lubi prostotę, ale przykuwa uwagę do drobnych szczegółów. Typowa Dunka zakłada do pracy zapinaną koszulę i klasycznie skrojone spodnie, ale łączy je na przykład z wystrzałową marynarką lub przykuwającą wzrok biżuterią. To taka wyluzowana elegancja. Myślę, że kobiety w Danii celują w bycie naturalnymi i cool.
Twoje projekty są trochę przeciwieństwem tego, co opisujesz. Kwiaty, motyle, kobiecość...
To prawda! Ja raczej nie projektuję dla typowej Dunki. Moje projekty są nie tylko bardziej eleganckie i kobiece, jak powiedziałaś, ale przede wszystkim dużo bardziej kolorowe, niż to, co normalnie widzę na ulicy. Może przywiozłam to ze sobą z Włoch? Tamtejsza moda ma w sobie więcej ekstrawagancji.
Opowiedz mi o podróży, jaką odbyłaś, żeby założyć własną markę.
Cóż, założenie firmy było dla mnie czymś naturalnym, bo moi rodzice byli przedsiębiorcami. Prowadzili supermarket. Myślę, że to dzięki nim potrafiłam zacząć projektować na własny rachunek...
O! A czego się konkretnie od nich nauczyłaś?
Hm. Że jeśli chcesz osiągnąć sukces, to musisz ciężko pracować. Nie da się prowadzić biznesu i sypiać do dziesiątej.
Jaki jest Twój poranny rytuał?
Zazwyczaj wstaję wcześnie, żeby jeszcze zjeść śniadanie, wypić herbatę i na przykład poćwiczyć jogę. Ale potem już zaraz jadę do biura. I tutaj staram się nie zostawać dłużej, niż do czwartej czy piątej.
No dobrze, ale rozmawiamy o biznesie, a powinnyśmy o biżuterii...
Cóż, od zawsze uwielbiałam tworzyć coś własnymi rękami. Pasjonowałam się designem. Miałam w sobie dużo kreatywności. Jako nastolatka przerabiałam swoje ubrania na maszynie do szycia mojej mamy. Ona też uwielbia modę. W międzyczasie zakochałam się w kulturze i języku Włoch, a także w Versace, Gucci, Armani. Tak inne były ich projekty od wszystkiego, co otaczało mnie w Danii! Ja pochodzę z małego miasteczka na wybrzeżu, około 400 mieszkańców. Z jednej strony wszyscy się znają i ma się poczucie wspólnoty, ale z drugiej do sklepów czy na imprezę się jeździło do najbliższego większego miasta. Więc najpierw pojechałam na rok do Florencji na kurs językowy, a potem się upewniłam, że chcę pracować w branży modowej, i Mediolan wydawał się oczywistym wyborem na studia. Tam zdobyłam narzędzia, dzięki którym natychmiast po uzyskaniu dyplomu, przeprowadziłam się do Kopenhagi i założyłam swój brand.
Podchodzisz do pracy jak rzemieślnica czy jak artystka?
Hm, nie wiem, chyba ani to, ani to. Jestem po prostu kreatywną osobą, która kocha biżuterię. I która poszukuje inspiracji do tworzenia biżuterii w pełnym kwiatów ogrodzie i jego bogatych barwach lub w małych stworzeniach, które napotykam w naturze. Motyle, ważki, liście. Szczególnie ważki, które symbolizują radość, przemianę, siłę. Noszenie biżuterii z ważkami ma nam przypominać o odnajdowaniu w życiu radości i o braniu na klatę zmian, które są niezbędne, kiedy chcemy osiągać cele, spełniać marzenia.
Skąd czerpiesz motywację w gorsze dni?
Przede wszystkim staram się zachować zdrowy balans pomiędzy pracą a życiem. W wielu kulturach istnieje niepisany konkurs na to, kto jest w stanie dłużej pracować. W Danii jest odwrotnie. Bierzemy się do roboty na poważnie, aby jak najszybciej wyjść z biura. Najlepiej około czwartej! I to jest mój priorytet: mieć czas dla rodziny i przyjaciół. Doceniać piękne rzeczy w życiu.
Wyniosłaś to z domu?
Nie do końca... Początki prowadzenia własnej firmy były trudne. Musiałam się zmuszać, żeby wyjść z pracy o rozsądnej porze. Ale to jest konieczne, żeby nie zwariować. Trzeba sobie przypominać, że pieniądze nie są najważniejsze. I powoli, metodą prób i błędów, uczysz się w końcu ustalać priorytety.
A czego nauczyły Cię Włochy?
Oprócz pięknego języka, którego mam szczęście nadal czasem używać? Nauczyłam się zupełnie na nowo doceniać jedzenie. Tamtejsza kuchnia opiera się na prostych, może nawet powtarzalnych, ale wysokiej jakości składnikach. Uwielbiam robić bruschettę czy caprese.
Skoro mieszkałaś we Włoszech, to może jesteś w stanie polecić mi jakieś mniej popularne miejscówki do odwiedzenia...
Ojej, ale tam jest tyle pięknych miejsc! W ubiegłym roku byłam na wybrzeżu Amalfi, na południu Włoch. Uwielbiam też trafiać na ukryte skarby w małych miasteczkach. Jak San Gimignano w Toskanii. To niezwykle historyczne miejsce. Warto odwiedzić!
Tęsknisz za słońcem?
Zdecydowanie tak!
A za wychodzeniem z domu? Jak wpłynęła pandemia na Twój biznes?
Cóż, było ciężko, zwłaszcza kiedy wszystkie sklepy na świecie były zamknięte. Ale z drugiej strony pojawił się ogromny wzrost w e-commerce. I on już nie spadał po otwarciu sklepów stacjonarnych. Jestem pewna, że branżę fashion czeka duże przemeblowanie. Już widzę, że sklepy, które chcą przetrwać, zaczynają się coraz bardziej specjalizować. Że w sklepie stacjonarnym obsłuży cię specjalista i poradzi ci w sposób, który nie jest możliwy online. Taka będzie przyszłość.
Też zaczynam to zauważać! W butikach, w księgarniach. Opowiedz mi jeszcze o tym, jak wygląda u was kwestia ekologii w modzie.
Zdecydowanie widzę, że coraz więcej i więcej marek odpowiada na wyzwania związane ze zmianami klimatycznymi. Coraz ważniejsze jest dla nas, przynajmniej tutaj, na Zachodzie, zadbanie o etycznych dostawców i wspieranie lokalnych producentów. A z drugiej strony, coraz więcej konsumentów decyduje się na uczestnictwo w rynku wtórnym, noszenie ciuchów vintage jest cool. Nawet H&M, czyli jedna z największych marek, zaczyna dostrzegać opłacalność w dostosowaniu się do ducha czasów.
Widok z Danii jest na pewno bardziej optymistyczny, niż z wielu innych krajów...
Ale myślę, że te zmiany wkrótce nadejdą. Bo już się zaczęły. Kości zostały rzucone. Świat nigdy nie wróci do tego, co było przed 2019-tym.
Z Anją Dige rozmawiała Natalia Aleksandra Komarow. Pisarka, artystka i miłośniczka wszystkich rzeczy pięknych. Nosi biżuterię z mocnymi motywami – czaszki, gwoździe, krzyże. Największe marzenie? Żeby świat stał się lepszym miejscem. Z Moniką di Creddo rozmawiała Natalia Aleksandra Komarow. Pisarka, artystka i miłośniczka wszystkich rzeczy pięknych. Nosi biżuterię z mocnymi motywami – czaszki, gwoździe, krzyże. Największe marzenie? Żeby świat stał się lepszym miejscem.