„Robótek ręcznych uczyła mnie mama”. Bezwstydna kobiecość według Tricii Milaneze
Tricia miała ciekawe życie, robiła różne rzeczy, jest też kochającą matką. Ale prawdziwą pasję odnalazła w biżuterii robionej na szydełku. Piękne, misterne konstrukcje z koralikami w wyrazistych barwach. Prawdziwe unikaty z niewielkiego zakładu w Sao Paulo, w którym rzemieślniczki tworzą wszystko od początku do końca ręcznie.
Zapytałam Tricię o drogę do wydobycia swojej kreatywności, o jej pracę, o feminizm i o sztukę.
Gdzie powstaje twoja biżuteria?
Zakład jest w Sao Paulo. A ja mieszkam w Miami, ale tak naprawdę to jestem rozdarta, bo przynajmniej raz w miesiącu jeżdżę do Sao Paulo. Nadzoruję produkcję i pracę zespołu. Moje główne biuro jest tutaj, na Florydzie.
Jak duży zespół dla ciebie pracuje?
Wcale nieduży! Oprócz rzemieślniczek, zatrudniam dwoje projektantów. Chłopaka, który pomaga w projektowaniu, i dziewczynę, która wyszukuje i proponuje nowe materiały, kamienie. Staramy się stale próbować czegoś nowego. Nasza technika jest specyficzna, nietypowa. Żeby się jej trzymać przez tyle lat, musimy stale wpadać na nowe pomysły. Łatwo zrobić coś na szydełku – trudność polega na tym, żeby to się prezentowało w sposób wyrafinowany. Żeby wyglądało na robione ręcznie, ale kunsztownie, nie jak czyjeś hobby.
Właśnie, opowiedz mi o tej technice. Jak to się stało, że twoja biżuteria jest szydełkowana?
Jak tylko otworzyłam swoją firmę w 2004-ym, próbowałam różnych rzeczy, szyłam też ubrania. I pośród poszukiwań natrafiłam na biżuterię plecioną z drutów. Spróbowałam, trochę dodałam od siebie w kwestii designu i wypuściliśmy całą kolekcję. Chciałam, żeby biżuteria z druta w moim wydaniu wyglądała luksusowo, nie jak coś kupionego na straganie przy plaży. Pracowaliśmy nad tym, aż doszliśmy do tego stylu, który mamy dzisiaj. Ale już o wiele, wiele wcześniej, kiedy byłam dzieckiem, mama nauczyła szydełkowania i wielu innych rzeczy. Szycia, tkania, robienia na drutach, wyszywania. Lubiłam się bawić w robótki ręczne. Miałam też ciocię-artystkę, do której jeździłam na wakacje. Malowała, barwiła ubrania, robiła mnóstwo rzeczy, a ja spędzałam lato, pomagając jej na straganie, gdzie sprzedawała swoją twórczość. Potem poszłam na studia artystyczne i tam odkryłam, że rysowanie nie jest moją mocną stroną. Wolałam rzeźbę, tworzenie w trójwymiarze. Ale to było dawno, potem poszłam na studia prawnicze i zmieniłam całe swoje życie.
O! Jak to się stało?
Urodziłam dziecko. Zrobiłam magistra z prawa. Potem przenieśliśmy się do Stanów ze względu na moją córkę, która ma autyzm. Znaleźliśmy tutaj dobrego specjalistę. Mieszkaliśmy tu, pracowałam w biurze ds. imigracji. Aż w końcu uznałam, że chcę zacząć robić swoje, chcę projektować, być kreatywna.
Jak wyglądały początki?
Po pierwsze zaczęłam się rozglądać za potencjalnymi dostawcami materiałów, żeby zobaczyć, co mogłabym w ogóle robić, jakie są opcje. Potem zaczęłam współpracę z dwojgiem innych projektantów, ale okazało się, że nie byli gotowi na wejście na amerykański rynek. Wszystko co zainwestowałam w tamten projekt, czas, pracę, pieniądze – straciłam. Oparłam się na małych biznesach z Brazylii, które często nie rozumiały, że materiały trzeba dostarczyć na czas, że produkcja musi się zmieścić w terminie, że musi być kontrola jakości.
Ale w końcu się udało!
Tak, dostałam duże zamówienie z Japonii. Chodziło o program w telewizji. Wszystko musiało być zrobione na czas, bo jak się pracuje z dużymi firmami, to za opóźnienia są kary. Mój brat odwiedzał mnie wtedy tutaj, na Florydzie. Powiedziałam mu: „Musisz pojechać do Brazylii i otworzyć fabrykę. Mamy duże zamówienie za 100 tys. dolarów i 2 miesiące. Musimy to dostarczyć.”
A jak to się stało, że twoja kreatywność powędrowała akurat w stronę biżuterii?
Zawsze kochałam biżuterię. Na początku studiów robiłam biżuterię w ramach hobby. Miałam 17 lat. Nie tylko dla siebie, rozdawałam kuzynkom. Kiedy przyszło do robienia poważnego biznesu, to przede wszystkim chciałam wrócić do korzeni, do szkoły plastycznej, do projektowania. To był główny cel. Więc na początku sprzedawałam i ubrania, i biżuterię. No i znowu się zakochałam. Po tak długim czasie, po studiach prawniczych, latach pracy i zajmowania się rodziną, kiedy nie miałam do czynienia ze sztuką. Po prostu chciałam bawić się wieloma różnymi materiałami, żeby tworzyć coś trójwymiarowego. Poddałam się z ubraniami w końcu i pozostałam przy pierwszej miłości, biżuterii.
Twoja mama i ciocia też noszą rzeczy, które robią?
Nie! Moja ciocia jest prawdziwą artystką. Chodzi na różne targi i sprzedaje swoje rzeźby, obrazy, t-shirty, różne rzeczy. A mama uczyła mnie robótek ręcznych, wyszywać na tkaninach i tkać dywany. Miałam 7 lat, jak robiła dla mnie bransoletki na szydełku. Bo przy okazji, jak sama coś robiła, to i mnie uczyła. A to bransoletkę, a to spódniczkę. Sama nie nosiła, ale robiła dla mnie. Pamiętam, raz uszyła dla mnie piękny, różowy strój i dorabiałyśmy do niego akcesoria, typu – naszyjnik, pasek, torebka. Wszystko na szydełku, z kordonka. Nie tak jak dzisiaj, z drutu.
Czyli wydobywasz z siebie teraz swoją dziecięcą kreatywność!
Wiesz co, jak się już czegoś raz nauczysz, to to zostaje z tobą na zawsze. Jako dziecko szydełkujesz sukienki dla lalek, a potem dla swojej córki. To normalne.
Też to przekazałaś córce?
Moja córka jest na uczelni artystycznej. Robie różne piękne rzeczy i sprzedaje przez social media. A przynajmniej próbuje. Ale ze względu na chorobę potrzebuje wciąż dużo pomocy. Nie może być w pełni samodzielna. Miejmy nadzieję, że już niedługo.
Podoba mi się, jak mówisz o swojej biżuterii, że to małe dzieła sztuki. Kate zawsze tak mówi i trochę jest, jakby to powiedzieć, kuratorką butiku, sprowadzającą dzieła artystów jako antidotum na masówkę.
Rzemieślniczki pozostawiają swój ślad na tym, co tworzą. Naprawdę. W zakładzie nie ma nawet ekspresu do kawy, wszystko jest robione ręcznie. Siedzisz tam sobie, wszystko już zaprojektowane, uzgodnione, rzemieślniczki biorą się do pracy... I tak by się chciało, żeby to mogło się dziać szybciej, żeby już zobaczyć to wszystko. Ale nic się nie przyspieszy. Nie ma znaczenia, czy chodzi o 1000 sztuk, czy o jedną, każda powstaje tyle samo czasu. Wszystko musi przecież wyglądać idealnie. Każda perełka czy kryształek musi być we właściwym miejscu. Dlatego mówię dziewczynom, które ze mną pracują, że niczym się nie różnią od Lady Gagi. Tak samo jak Lady Gaga, zarabiają pieniądze dzięki swoim talentom. Różni je tylko liczba tych pieniędzy. Większość piosenkarek też nie jest jak Lady Gaga, ale chodzi o to, że utrzymują swoje rodziny dzięki temu, że mają talent. A ja jestem dumna, że mogę im to umożliwić.
To tak specjalnie, że wszystkie twoje rzemieślniczki są kobietami?
Nie, tak się złożyło. Wcześniej pracowali z nami też mężczyźni, teraz też jest jeden, ale zajmuje się innymi rzeczami. Załatwia sprawy w banku i dostawy. No i jeden projektant. Firmę zakładałam wspólnie z bratem, ale teraz prowadzę ją sama. A w fabryce rzeczywiście same kobiety. Tak jakoś wyszło. Ale czemu nie? Super, że mają w takim kraju jak Brazylia okazję do godnego zarobku. No i sama jestem kobietą, więc rozumiem ich potrzeby. Czasem sekretarka mnie informuje, że któraś z dziewczyn zaszła w ciążę. Dla mnie to oczywiste, że musi mieć możliwość zadbać o dziecko, wziąć urlop macierzyński. Bo czego mam się spodziewać, jak pracuję z kobietami? To normalne, że zachodzą w ciążę. Sama wiem, jak ciężko jest pracować w miejscu, które nie chce cię w wspierać w tym czasie.
Czy ta silna, kobieca energia wpływa jakoś na twoje projekty?
Nie, chyba nie. Ja przy projektowaniu przede wszystkim wizualizuję sobie abstrakcyjne koncepty. Tę kobiecą rękę na pewno jednak można poznać po tym, jak skrupulatnie to wszystko jest wyszydełkowane.
„Abstrakcyjne koncepty”?
Myślę o rzeczach, które się dzieją na świecie. Na przykład kolekcja Savage, która pojechała do Polski, to taka moja refleksja o końcówce tego samotnego czasu pandemii, kiedy próbujemy się od nowa uczyć życia. Reaguję na to, co przeżywamy. Wszystko jest takie wyraziste, głośne, dlatego kolory też są mocniejsze. Albo myślę o naszej relacji do środowiska naturalnego i tego, co po sobie pozostawiamy.
Jaka sztuka najbardziej cię porusza?
Ostatnio kocham art dėco. Próbuję trochę czerpać z art dėco w swoim projektowaniu. Trudno mi osiągnąć tamte wyrafinowane formy z drutu. Ale trochę ich będzie w przyszłej biżuterii. Zawsze na początek robię moodboard, znajduję jakiś temat, który może mnie inspirować, albo jakiś motyw w sztuce. Nie chodzi o to, żeby wytworzyć zupełnie nowy kierunek w sztuce, tylko żeby się włączyć w to, co istnieje.
Czy twoja biżuteria reprezentuje jakoś sztukę Brazylii?
Hm, na pewno w kwestii kolorów. Mocne, żywe kolory to coś bardzo brazylijskiego. Myślę, że potrafimy dobrze miksować kolory i to może być duży wpływ Brazylii.
Jakie zauważyłaś różnice w stylu pomiędzy Amerykankami i Brazylijkami?
Latynoski są odważniejsze w stylu, lubią dobrze wyglądać i nie wychodzą z domu bez zadbania o siebie. Nie boimy się kolorów, mieszamy kobalt z kanarkowym i czujemy się świetnie. Tutaj kobiety są zrelaksowane, leginsy i kucyk. W Brazylii kobieta nie wyjdzie w leginsach nawet na zakupy!
Które podejście bardziej ci się podoba?
Jestem jak Hannah Montana. Czerpię to, co najlepsze, z obu światów. W Miami czuję się jak w domu, ale jak jadę do Sao Paulo to bardzo się cieszę, że mogę się wystroić. Ale nie trzeba żyć pomiędzy dwiema kulturami, żeby tak żyć. Wyglądajmy sobie jak chcemy i kiedy chcemy.
Utożsamiasz się z wartościami feministycznymi?
Tak, jestem feministką. Ale takim typem feministki, która kocha swoją kobiecość. Uważam, że kobiety i mężczyźni się od siebie różnią, i to jest okej, i my też jesteśmy silne, ale inne. Lubię o siebie dbać, cieszę się, że mogę pracować w biżuterii. Uwielbiam być kobietą. Jakbym miała dostać drugie życie, chciałabym znowu być kobietą. Uważam, że męskość to nie jest jedyny rodzaj siły. Feminizm jest dla mnie ważny, ale nie każdy jego rodzaj. Fajnie jest pracować wśród kobiet, w kobiecej energii, nosić biżuterię i lubić stereotypowo kobiece rzeczy. To jest rodzaj feminizmu, w który wierzę.
Dokąd najchętniej podróżujesz?
Najbardziej lubię plażę i relaks. Ale wszędzie się chętnie wybiorę, ostatnio z bratem i mamą byliśmy we Francji, jeździliśmy od winiarni do winiarni wokół Paryża. Lubię poznawać nowe miejsca.
Jak zaczynasz dzień?
W biurze. Jestem pracoholiczką. Robię sobie kawę i z kawą w ręce przychodzę do biura.
Jaki masz sposób na brak inspiracji?
Nie miewam takich momentów, ja jestem silna i dużo pracuję. Rozmawiam z tymi wszystkimi kobietami, z którymi pracuję, są dla mnie jak druga rodzina. Niektóre pracują dla mnie ponad 10 lat. Ich historie mnie inspirują, pchają mnie do działania.
Czy twoja córka nosi biżuterię Lavish?
Tak, nosi, ale tylko, jak zrobię coś czarnego. Ona lubi oglądać anime i ubierać się gotycko. Zawsze staram się zaprojektować dla niej coś specjalnego. Inne kobiety w rodzinie chętnie noszą moją biżuterię!
Z Tricią rozmawiała Natalia Aleksandra Komarow. Pisarka, artystka i miłośniczka wszystkich rzeczy pięknych. Nosi biżuterię z mocnymi motywami – czaszki, gwoździe, krzyże. Największe marzenie? Żeby świat stał się lepszym miejscem.